Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Maks z miasteczka Poznań, Os. Pod Lipami. Mam przejechane 23879.28 kilometrów w tym 9152.02 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl


MARATONY W KTÓRYCH BIORĘ UDZIAŁ


REPREZENTUJE TEAM

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Maks.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:411.57 km (w terenie 279.00 km; 67.79%)
Czas w ruchu:19:28
Średnia prędkość:17.91 km/h
Maksymalna prędkość:54.77 km/h
Maks. tętno maksymalne:187 (104 %)
Maks. tętno średnie:146 (81 %)
Suma kalorii:801 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:58.80 km i 3h 53m
Więcej statystyk

Napęd

Wtorek, 10 sierpnia 2010 · dodano: 10.08.2010 | Komentarze 14

Jutro ma przyjść napęd więc dzisiaj się zabrałem za odkręcenie pedałów. SPD540 minusem jest to że tylko na imbus 8. Kurcze za choinę nie idzie tego diabelstwa odkręcić. Jutro będzie Zbyszek z 0,5m rurką mam nadzieje że pójdzie bo jak będę miał zapłacić za odkręcenie pedałów to już mnie jasna bierze. Jutro też sprawdzę suport czy nie potrzeba mu planowania. Dzisiaj zważyłem swój rowerek 13kg. o 3 za dużo ;) Najwięcej pewnie koła ważą. Muszę je jutro zważyć.
Kategoria Serwis


  • DST 16.50km
  • Teren 8.00km
  • Czas 01:13
  • VAVG 13.56km/h
  • VMAX 54.77km/h
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd po Głuszycy

Poniedziałek, 2 sierpnia 2010 · dodano: 04.08.2010 | Komentarze 12

Rano pobudka toaleta i leń jak 150... Ból wczorajszy pośladków nieco mniejszy dzisiaj. Ból lewej nogi (stan zapalny - ogólne zaczerwienienie) Przemogłem się i ruszyliśmy pod górę gdzieś na niecałym kilometrze zauważyłem że nie wziąłem bidonu z piciem który sobie uszykowałem w kuchni. Zbyszek jako że miał o wiele więcej sił cofnął się po bidony. Jak przyjechał to niestety pojechałem zbyt daleko. Postanowiliśmy zmienić trasę. Po drodze spotykamy Mariusza. Mariusz stwierdził że jedzie z nami więc dalej ruszamy przed siebie we trójkę. Widoki są po prostu piękne ;) Dojeżdżamy do sławetnego podjazdu pod Sokół. Niestety mnie nie udaje się wjechać za to Zbyszkowi się udaje wraca niesamowicie uradowany. Tak to jest jak się ma Mariusza przed sobą ;)
Później powrót i pakowanie trzeba wracać bo rano czas do pracy...
Generalnie bardzo udany wypad ;)

Trak i trochę zdjęć:



Rozjazd po maratonie w Głuszycy © Maks

Rozjazd po maratonie w Głuszycy © Maks

Rozjazd po maratonie w Głuszycy © Maks

Spotkanie z Mariuszem (Klosiem) © Maks

Rozjazd po maratonie w Głuszycy © Maks

Rozjazd po maratonie w Głuszycy © Maks

Rozjazd po maratonie w Głuszycy © Maks


Pierwszy podjazd każdy próbuje nie swój rowerek


Drugi podjazd Zbyszkowi udaje się podjechać ;)


Drugi podjazd też Mariusza.

  • DST 65.40km
  • Teren 61.00km
  • Czas 05:27
  • VAVG 12.00km/h
  • VMAX 49.30km/h
  • HRmax 187 (104%)
  • HRavg 143 ( 79%)
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w Głuszycy

Niedziela, 1 sierpnia 2010 · dodano: 03.08.2010 | Komentarze 9

Myślę że był to najważniejszy maraton jako, że ostatni u Golonki w tym roku. Cel był pokonać po raz ostatni Zbyszka i przypieczętować tym samym swoje zwycięstwo.
Jeśli chodzi o skalę trudności był na pewno bardzo wymagający trzeba było nie raz puszczać klamki bo inaczej byłoby nie wesoło. Ale wróćmy na początek. Ustawiliśmy się przed startem razem ze Zbyszkiem, z Marcem i Wojtkiem. Przed startem oczywiście porcja żelu, pełna koncentracja wreszcie start. Jadę jak zwykle swoje kontem oka widzę Marca pomyślałem Zbyszek pewnie też poleciał do przodu. Ale nic na pierwszym podjeździe robi się tłok co jakiś czas łapię się na koło i zaczynam przyspieszać. Oddech miarowy głęboki tętno ustabilizowane tlenowe ;) Tak jadę sporą część dystansu wreszcie zaczynam wchodzić w górne okolice swojego tętna tlenowego łapie się na koło coraz szybszych zawodników. Problem w tym, że ci zawodnicy bardzo szybko się wypalają. Na jednym szutrowym zjeździe widzę jak gościowi przede mną zaczyna latać tylne koło i zaczyna tracić kontrolę nad rowerem ale w porę wyhamowuje (nie obyło się bez upadku). Patrzę wstaje słyszę głos z tyłu wszystko ok.? Gość krzyczy że tak. Przyspieszam… Moje koło dostaje niebezpiecznych wibracji i zaczyna latać na prawo i lewo, zaczynam pulsacyjnie hamować. Koło wraca na "prostą" ;) Myślę: Cały czas jeszcze jestem w ogonie. W pewnym momencie po lewej stronie siedzi gościu. Ktoś się pyta czy pomóc gość mówi że rozwalił karbona w 3 miejscach (ma chłopak pecha ...) Czuję, że jedzie mi się naprawdę nieźle muszę tylko pamiętać o regularnych postojach i węglowodanach a będzie dobrze ;). W pewnym momencie widzę Izę jedziemy przez jakiś czas razem. Jadę na jej kole myślę. Wiem że wie że jadę za nią bo jak tylko próbuję ją wyprzedzić po prawej stronie przyspiesza. Postanawiam że jeszcze poczekam w pewnym momencie widzę jak zaczyna pić i w tym samym momencie ją wyprzedzam dość stanowczo. Jadę przed nią. Na pewnym zjeździe dochodzę jakiegoś marudera który zbyt gwałtownie zaczyna hamować co niestety kończy się dla mnie wypięciem z roweru. Dobrze że Iza zdążyła zahamować w porę i się nic nie stało. Wskakuje na rower tracę kilka pozycji zaczynam gonić ale bez problemu dochodzę i wyprzedam na zjeździe Izę później już jej nie zobaczę. Na 25km jak twierdzi Zbyszek (ja nie pamiętam) na jednym z podjazdów zauważam Zbyszka jakoś dziwnie kręci jakby był zmęczony. Postanowiłem, że wezmę go bardzo szybko pokazując mu, że mam sporo siły tak aby mi przypadkiem nie usiadł na koło. Bardzo szybko go mijam. Przyspieszam mija jakieś 5 km nie widzę go za sobą mogę jechać swoje. Jadę szybko jak na moje możliwości sił mi starcza staram się każdy podjazd podjeżdżać ale nie zawszę się udaje. Na 32km biorę 100g żelu. Nie mam żadnych problemów czuje delikatnie nogi. Zbliżam się do sławetnego zjazdu na którym wczoraj zaliczyłem glebę bo spanikowałem i zbyt mocno przyhamowałem. Dzisiaj już nie popełniam tego błędu widzę gość jedzie przede mną ale jakoś tak bardzo wolno krzyczę uwaga !!!!. Goś momentalnie hamuje i schodzi z roweru odsuwając się (podziękowałem) zjechałem na samym końcu jest skręt w lewo wiem że nie skręcę muszę zahamować wypinam lewą stopę ale rower idzie w prawą stronę. Z prawej nogi zaczyna się sączyć przez bandaż, kurcze ale pech ta noga mi Się chyba nie zagoi...:(. Ten zjazd mnie wykończył i gleba pewnie była ze zmęczenia. Postanawiam że wezmę kilka łyków izotonika z bidonu i w drogę. Dochodzę gościa który mi ustąpił miejsca wcześnie przy zjeździe widzę jak schodzi z roweru i siada. Pytam się czy coś się stało on mi na to że skurcze. Jadę dalej, Zbyszka nie widzę jest ok to mi daje skrzydeł jadę szybciej. Gdzieś na końcowym zjeździe po kamieniach i korzeniach widzę gościa co sprowadza rower krzyczę uwaga !!! ... lekko przyhamowałem i zaraz jak go mijam przednie koło wpada w poślizg nie udaje mi się opanować roweru wiem że będę leżał... Gleba. Bardzo bolesna. Słyszę za sobą głos ja pier!@#ę nic się nie stało. Wstaję z lewego kolana leci czerwona sprawdzam czy mogę się ruszać czy nic nie jest połamane uderzyłem delikatnie głową o ziemię. Stwierdzam że nie ma sensu sprowadzać to jest do przejechania. Słyszę za sobą głos "I dla tego ja sprowadzam ..." Wsiadam na rower i kończę zjazd. Znów za mocno zahamowałem uderzyłem "dolną częścią brzucha" o siodełko i zaliczyłem kolejną wywrotkę tym razem bardziej bolesną od siodełka niż od upadku. Wsiadam dalej znów jadę zjazd się kończy po lewej stronie widzę gościa leży na trawie drugi mu pomaga wezwał już karetkę słyszę o ku$#a chcesz wodę utlenioną ? Krzyczę że nie potrzebna. Dojazd do kolejnego bufetu. Doszedłem Marca. Zaczynam pałaszować co mają dużo piję gość mi się pyta czy polać wodą nogę to był zły pomysł czerwona już zastygła a woda leje mi się do buta bez sensu ... :( leje kolejną porcję izotonika do bidonu i ruszam za Marcem. Długi zjazd asfaltowy nie pedałuję przede mną jakiś gość nie ma szans z moimi oponkami ;) Gość pedałuje i ciągle się obraca składam się rower przyspiesza dochodzę do gościa krzycząc że ma się nie obracać bo wyląduje w rowie. Tym bardziej że z przeciwka jadą auta. Zakręt w prawo i zaczyna się ostry podjazd. Jasny gwint zaczynam czuć nogi ale to już jest końcówka. Okazuje się że jeszcze jest podjazd na Sowę. Dojazd do kolejnego bufetu w locie łapie wodę i zaczyna się kamienisty podjazd. Zaczynam odczuwać duże zmęczenie i znużenie łapię się na koło za gościem i jadę jego torem nie chce mi się go wyprzedzać ale gość jedzie tak wolno i kiepsko technicznie że co jakiś czas staje wyprzedzam go... Koniec podjazdu na Sowę. Zjazd jest ciężko przestaje rejestrować już gdzie jestem widzę tylko strzałki. I tak jadę do samego końca do Mety. Zbyszka nie widać. Dojeżdżam na miejsce startu i spotykam Wojtka pokazuje mi max prędkość ponad 70km/h.

Szukam karetki muszę oczyścić ranę kość piszczelowa spuchnięta ale jest ok. Miłe panie lekarki oczyszczają mi ranę dezynfekując i chłodząc miejsce stłuczenia. Przy okazji okazuje się że łokieć też jest nieco zabrudzony. Po oczyszczeniu nie wygląda to zbyt groźnie lekkie zadrapania i stłuczenia to wszystko.
Wyciągnięte wnioski ze zjazdów są ;)
Przy okazji powrotu do miejsca zakwaterowania mam odcięcie energii dopiero teraz przypomniało mi się że nie wziąłem kolejnego żelu. Dochodzę do siebie po 10 min jazdy tempem żółwim.
I tak jakoś dojeżdżam na miejsce ze Zbyszkiem i Dunem. Zbyszek jak zwykle na powrocie pokazuje ile ma siły ;)

Kolejny maraton wygrany i kolejny maraton w który włożyłem 100% tak trzymać ;)
Wyniki:
Open: 289/447
M4: 29/52

Po analizie max tętno na zjeździe chyba jak zobaczyłem przed sobą auto to tak podskoczyło ;)

Gdzieś na trasie ... © Maks