Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Maks z miasteczka Poznań, Os. Pod Lipami. Mam przejechane 23879.28 kilometrów w tym 9152.02 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl


MARATONY W KTÓRYCH BIORĘ UDZIAŁ


REPREZENTUJE TEAM

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Maks.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Maraton

Dystans całkowity:3313.20 km (w terenie 2610.00 km; 78.78%)
Czas w ruchu:193:44
Średnia prędkość:17.10 km/h
Maksymalna prędkość:64.20 km/h
Suma podjazdów:31807 m
Maks. tętno maksymalne:191 (107 %)
Maks. tętno średnie:157 (88 %)
Suma kalorii:89076 kcal
Liczba aktywności:55
Średnio na aktywność:60.24 km i 3h 31m
Więcej statystyk
  • DST 46.95km
  • Teren 46.00km
  • Czas 02:42
  • VAVG 17.39km/h
  • VMAX 40.70km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • HRmax 172 ( 96%)
  • HRavg 152 ( 85%)
  • Kalorie 2000kcal
  • Podjazdy 535m
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Lubrza

Niedziela, 1 lipca 2012 · dodano: 02.07.2012 | Komentarze 20

Wyjazd rano moje samopoczucie po wczorajszej imprezie integracyjnej kiepskie, źle zeskoczyłem z auta i na powrót kontuzja się odnowiła. Do tego parno jak cholera ale nie to jest istotne po ostatnim treningu wiem że jest kiepsko moje przygotowanie leży. No ale nic koniec końców jedziemy Zbychu jak zwykle prowadzi ale zna trasę tylko do miejscowości Boryszyn. Niestety kręcimy się kilka sekund w końcu stwierdzam, że jedziemy za autem z rowerami i tak dojeżdżamy na miejsce spotkania.
Ustawiamy się na starcie tętno mi leci do 79bpm kiepsko. Mam jeszcze przebłysk że może olać to wszystkie znaki na ziemi i jechać swoje co będzie to będzie. Ruszamy Zbychu jak zwykle wystrzelił jak z procy a ja mam brak mocy ;) zaczynam się rozkręcać. Po 1,5km tracę z oczu Zbycha. Jest piekielnie duszno a ja zapomniałem bidonu mam tylko 1,5l wody w bukłaku. Ale nic jadę swoje podczepiam się jakieś grupki która jedzie w miarę moich możliwości i jadę równo. Po 10km odechciewa mi się kompletnie jechać dalej przychodzi kryzys głodowy szybko sięgam pamięcią ile ja zjadłem ???. Nawet nie ma co pisać ... :( Próbuje wziąć łyk wody udaje się przy tętnie 160bpm połknąć ale tylko po jednym łyku więcej się nie da. Na 20km próbuje wziąć żela ale w połowie muszę wypluć bo nie mogę połknąć cholera nie ma gdzie odpocząć. W pewnym momencie widzę Jacka coś do mnie mówi ale mam słuchawki i go nie słyszę... Zaczynam się zastanawiać skąd nagle Jacek się wziął nie wiem czemu założyłem, że mnie objechał. Nic jadę swoje cały czas trzymam się tej samej grupki nagle rozjazd i dupa wszyscy pojechali na MINI. Przez moment też chciałem jechać na MINI i tak wiedziałem, że przegram wiedziałem to już po treningu. Ale potem myślę że muszę dowieść jak najwięcej punktów to jest cel chociaż miałbym się zrzygać ze zmęczenia i czołgać do mety to dojadę ;)
Gdzieś 5km przed bufetem zaczynam mieć kryzys kompletnie mnie odcina tętno 167bpm a ja jadę 15km/h po płaskim i nie mogę nabrać powietrza to jakaś schiza ... myślę byle do bufetu tam odpocznę i tak się wlokę. Zmniejszam obciążenie zwiększam kadencję utrzymując około 80-90rpm i tak się dokulałem do bufetu.
A tam spotykam Marka w między czasie wcześniej spotykam ponownie Jacka ??? Ja pierdole pewnie są trzy pętle od tego upału zaczyna mi się mieszać...
Pytam Marka ile jest pętli a on mi mówi że 2 ufff jest dobrze. Chociaż jedna dobra wiadomość. Nic podłączam się pod koło Marka dostaje jakie 100% więcej motywacji i trzymam się na kole około 10km może mniej nie liczyłem w każdym razie udaje nam się z Markiem dogonić kilku gości wyprzedzamy. Niestety jeden z nich mnie nieciekawie zablokował i znów dostałem kryzys który mi mówi po co będziesz gonił Marka i tak jesteś za cienki dzisiaj jedź swoje...
No i motywacja - 90% w dół. I tak się dowlokłem do Mety oczywiście po drodze jeszcze zgubiłem trasę bo Kaczmarek po raz kolejny zaoszczędził na strzałkach wieszając tasiemki. A ja byłem już tak zmęczony, że do głowy mi nie przyszło że tasiemka z lewej strony na rozjeździe to trzeba skręcić w lewo.
Dostaje w tyte na całej linii.
Dojeżdżam ostatni z Goggli i mam wszystkiego dość: tego nudnego maratonu którego jedyną atrakcją był przejazd przez brodzik i przez mostek. Tej duchoty. Bólu nogi bo po 10km już nie mogłem ciągnąć tylko pchać co w konsekwencji zaowocowało tym że prawa noga mi bardzo szybko słabła. Braku oznaczeń na trasie. Ale przede wszystkim brakiem kondycji i siły.

No nic teraz czas na przygotowanie do kolejnego Maratonu u Kaczmarka mam dużo czasu i muszę naprawdę go wykorzystać w 100%.
Chce włączyć siłownie 1x w tygodniu (wytrzymałość siłowa).
Jeśli chodzi o Kaczmarka myślę że trening mieszany zaowocuje
Teren plus asfalt w górnej strefie tlenowej
Teren plus asfalt w tlenie
Tempówki 1-1,5min na maksa. (aby podnieść próg)
Robienie siły nie ma sensu na płaskich maratonach więc odpuszczam.

Specjalne podziękowania dla Marka, za te 100% motywacji dzięki ;)



  • DST 49.10km
  • Teren 45.00km
  • Czas 02:41
  • VAVG 18.30km/h
  • VMAX 37.19km/h
  • Temperatura 19.8°C
  • HRmax 191 (107%)
  • HRavg 157 ( 88%)
  • Kalorie 2114kcal
  • Podjazdy 587m
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w Kargowej

Poniedziałek, 18 czerwca 2012 · dodano: 18.06.2012 | Komentarze 6

Przyjeżdżamy na miejsce jak zwykle przed czasem, po kilku minutach znajdujemy miejsce. Na miejscu okazuje się że pomyliłem numery startowe i muszę kupić nowy trwa to trochę i niestety rozgrzewka nie jest zbyt długa a właściwie nie ma jej wcale.
Godzina 11:00 start od samego początku jest wąsko Zbychu mi się zaczyna oddalać jadę swoje osoby przede mną jadą zdecydowanie wolniej ode mnie. Więc jak tylko mogę to wyprzedzam ścinam zakręty pozwala mi się to zbliżyć do Zbycha. W końcu odległość jest naprawdę mała 2-3 osoby Zbychu jest w zasięgu nie jedzie na tyle szybko aby nie mógł za nim jechać. Na około 14km jest zjazd zaraz potem ostry zakręt w prawo chce trochę mocniej docisnąć w ostatniej chwili widzę leżącą gałąź pod dość dużym kątem wiem że jest mokro, podbijam przednie koło aby nie było uślizgu niestety tyle koło ślizga się na gałęzi dość gwałtownie mnie obraca po czym tylne koło ląduje na piasku a ja siłą rozpędu lecę w lewo i zamiast się wywalić próbuje się podeprzeć lewą nogą. Czuje wyraźne ukłucie w lewej stopie. Ale nic jadę dalej jakoś odzie pedałować. Od tego momentu cały czas na podjazdach czuje lekkie kłucie, problem tylko z podchodzeniem zejściem i wejściem na rower. Na podjazdach próbuje wszystko podjechać bo wiem że jak zejdę z roweru to od razu tracę kilka pozycji. Swoją drogą muszę się podszkolić w szybkim wskakiwaniu na rower ;) Zbychu niestety mi ucieka już niestety go nie dojdę najwięcej traciłem przy wskakiwaniu na rower. Jedzie mi się całkiem ok co jakiś czas patrzę na tętno 160bpm Ciekawe kiedy mnie odetnie ;). Ostatnie długie treningi na granicy progu teraz owocują nie brakuje mi siły kondycji jest ok, tylko jakoś tak strasznie mnie muli. Na 25km wcinam żel. Po pewnym czasie udaje mi się dojść fajną ekipę jadą na granicy mojego tlenu. Udaje mi się za nimi trzymać jedziemy równo w pewnym momencie wychodzę na czub bo gość z przodu traci siły i jest wyraźnie wolniejszy na podjazdach. Jadąc w czubie coraz bardziej mnie muli w pewnym momencie za wcześnie skręcam w lewo tracę tym samym cenne sekundy muszę gonić cholera dużo mnie to kosztuje siły ale udaje mi się dość grupka jest razem ze mną 3 osobowa dziewczyna uciekła. Na 41km zaczynam odczuwać wyraźny kryzys ale staram się go odgonić jadę na kole dociskam jeszcze ile się da wiem że już niedługo jest koniec. Przestaje już myśleć o czymkolwiek liczy się tylko tu i teraz, muszę przetrwać. Ostatni większy podjazd i kurwa spada mi łańcuch z najmniejszego blatu tak nieszczęśliwie że tracę aż 35sek, cholera zemściło się to że nie zrobiłem dobrej regulacji przedniej przerzutki. Grupa mi odchodzi i to mocno na tyle że już praktycznie do końca jej nie dojdę. Samemu niestety trudno jest utrzymać tak duże tempo, pojawia się znaczek 3km do mety zaczynam dociskać. Na ostatniej prostej majaczy mi jakaś postać w czerwonej koszulce jest chyba 0,5km ode mnie jest szansa aby ją dogonić ? Przyspieszam ... Wyraźnie ją doganiam zbliżam się coraz bliżej na ostatnim km ją dochodzę okazuje się że to jest dziewczyna która uciekła z grupki i która wyraźnie jedzie na zgonie 20km/h przyspieszam już ledwie ciągnę wiem że jak mi usiądzie na kole to przegram straciłem zbyt dużo sił aby ją dogonić ale nie siada na kole. Ja dociskam jeszcze trochę wjeżdżam na metę okazuje się, że nie ma między Zbychem a mną dużej różnicy czasowej. Po zejściu z roweru ból zaczyna być coraz bardziej dokuczliwy jak już dochodzimy do auta to wiem że nie jest dobrze. Dobrym znakiem jest to że kostka nie jest spuchnięta cały czas myślę, że może lekko naciągnąłem. Choć zakres ruchu stopy przeczy temu. Po dojechaniu do domu gorąca kąpiel i odpoczynek. Po kilku godzinach kostka wyraźnie spuchła a co więcej pojawiły się lekkie wybroczyny poniżej kostki. No to już wiem naderwane wiązadło. No to dupa blada kolejny maraton u Kaczmarek stoi pod znakiem zapytania i to dużym.
Prawdopodobnie mam naderwane wiązadło strzałkowo - piętowe CFL ponieważ wybroczyny są zaraz pod kostką pozostałe wiązadła są lekko naciągnięte.
Aktualnie usztywniłem sobie nogę bandażem używam Altacetu w sprayu i w żelu na opuchliznę. Zastanawiam się nad stabilizatorem kostki. Pracę mam siedzącą więc trochę odciążę lewą stopę. Pójcie do lekarza prawdopodobnie wykluczy mnie całkowicie z roweru do końca sezonu bo mi nogę wsadzą w gips i dojście do pełnej sprawności będzie dopiero po pół roku. Najważniejsze jak tylko zejdzie opuchlizna zacznę smarować Liotonem aby się wybroczyny wchłonęły A potem trzeba będzie zacząć stosować ruch aby jak najszybciej wrócić do pełnej sprawności.
Chciałbym jeszcze w tym sezonie wrócić na rower.

Co ciekawe tętno 191bpm nie jest wyjątkiem praktycznie każdy podjazd pokonywałem na tętnie granicznym 178bpm i więcej.

Trasa bardzo mi się podobała, szczególnie single.
Teraz czas na odpoczynek po tygodniu powinienem czuć lekką poprawę.



  • DST 53.76km
  • Teren 53.00km
  • Czas 02:46
  • VAVG 19.43km/h
  • VMAX 45.88km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • HRmax 168 ( 94%)
  • HRavg 157 ( 88%)
  • Kalorie 2173kcal
  • Podjazdy 812m
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w Sulechowie

Niedziela, 20 maja 2012 · dodano: 21.05.2012 | Komentarze 8

Ustawiam się z Markiem z tyłu. Zamieszanie w sektorach znów problem tak jak ostatnio.
W końcu start. Idziemy ostro jadę zaraz za Markiem ładnie napiera ;). Kilka zakrętów wjazd na kostkę brukową chce pociągnąć ale maksymalnie udaje mi się osiągnąć 27km/h cholera na rozgrzewce miałem 32km/h. Strasznie duszno ledwie łapie powietrze patrze na pulsaka ponad 160 ale nie czuje specjalnie zmęczenia w nogach w tem nagle przeraźliwy krzyk z przodu UWAGA !!! wszyscy naciskają na klamki ja też patrze na środku leży rower a właściciel ze strachu spierdolił na pobocze. Myślę sobie fajnie znów jakiś goguś wywalił się na pierwszych km. Niestety Marek mi ucieka a że jedziemy w miarę równym tempem to nie udaje mi się już go dogonić. Przejeżdżamy przez kałuże niestety lewa strona jest mocno zajęta część osób ucieka na prawo jadę za nimi pierwszy przejeżdża a drugi lekko mnie przystopował ale przewidziałem to więc udaje mi się podeprzeć z prawej strony (suchej) ale rower jest cały w błocie łańcuch golenie. łańcuch zaczyna zaciągać ale mam nadzieje że za przestanie, cały czas napieram i wyprzedzam kolejne osoby goniąc Zbycha. Mijam rozjazd Marka już nie widzę ale interesuje mnie tylko Zbychu. Pętelka jest dość dobrze oznaczona. Wiec jedzie się super Generalnie najciekawszy odcinek to trawers który spokojnie można jechać bez naciskania na klamki niestety osoby przede mną mają więcej naciskają na klamki niż je puszczają. Ludzie przede mną nieźle cisną więc łapie jakiś wagonik i tak jadę za nimi na podjazdach mi trochę uciekają dospawuje na zjazdach. Po 25km wsuwam żel bo czuje wyraźne zmęczenie a poza tym coraz mocniej odczuwam nerki i mięśnie lędźwiowe. Druga pętla to już agonia jadę przez jakiś czas z Orlicą Kamilą wymieniamy po kilka zdań. Dziewczyna za mocno naciska klamki na zjazdach więc ją wyprzedam bo mnie trochę hamuje. Udaje mi się odejść dość mocno że jej nie widzę. Cały czas kryzys głównie nerki i mięśnie lędźwiowe. 35 km kolejny żel końcówka 2 pętli dubluje mnie czołówka idą tak szybko że jak podnoszę głowę to już ich nie ma ;)
Ostatnia pętla Zbychu musi mieć kryzys więc ostatni wysiłek nerki i mięśnie przestają na moment boleć brakuje siły ledwie dokręcam ile się da na zjazdach próbuje podjeżdżać z rozpędu kolejne górki. Końcówka rozjazd jadę sam do mety 5km myślę może jeszcze się uda ale już kiepskie nadzieje co ciekawe dostaje siły jak się później okazuje złudzenie po prostu jest płasko udaje mi się jechać w miarę w przyzwoitym tempem. Oglądam się czy nikogo nie ma. Kurcze nawet nie wiem kiedy musiałem źle pojechać jechałem tak może z 500-700m po czym się wracam bo nie ma taśmy ani strzałek ale wali mnie to bo Zbychu jest i tak przede mną trudno zrobiłem wszystko co możliwe. Dojeżdżam do mety okazuje się że Kamila jest przede mną ponad minutę. A Zbycha ni ma i nikt go nie widział. Jasny gwint zaczynam się przejmować co się stało i jedyne co mi przychodzi do głowo to to że zgubił trasę. Przyjeżdża kilkanaście min po mnie. Miał defekt łańcucha i przykry upadek zaraz na początku. Właśnie tam gdzie stworzył się lekki zator i ja poszedłem w prawo. Zbychu został chamsko podcięty przez gościa który nie chciał sobie zmoczyć oponki.

Kurcze znów nie było zażartej walki ;)

Jestem bardzo zmęczony zdecydowanie napieranie od samego początku nie leży w mojej naturze. Ale cholera muszę się przemóc bo nie widzę innej alternatywy przy tego typu startach. Jak widać jestem wstanie jechać bardzo długo na tak wysokim tętnie jak dla mnie. Powyżej 150bpm średnie jechałem niewiele razy. Co ciekawe jest to największe średnie tętno jakie udało mi się uzyskać na maratonie. Kolejny Maraton Kaczmarka pojadę podobnie. Tym bardziej że początek jest ciężki do wyprzedzania. Tak więc najważniejsze aby nie zostać gdzieś z tyłu.

Powrotna droga do domu mnie strasznie muli. Zmęczenie daje o sobie znać stajemy w pobliskiej karczmie na obiadek.

Patrząc z perspektywy to organizacyjnie nie bardzo był przygotowany organizator aby przyjąć taką liczbę osób:
1. Jeden kibelek do którego jest kolejka ponad 40min
2. Posiłek regeneracyjny (za szybko się skończył)
3. Pierwsza pomoc się zmyła za szybko
4. Początek i koniec trasy nieoznaczony. (Po raz pierwszy się zgubiłem).
5. Wpuszczanie do sektorów (nad tym muszą jeszcze sporo popracować)
6. Warto aby na rozjeździe był duży transparent MINI-MEGA (Na początku drugiej pętli z automatu pojechałem na MINI potem się musiałem wracać)

Trasa mi się bardzo podobała bardzo urozmaicona.

Generalna punktacja między Zbychem a mną: 3:2 dla mnie - Idziemy łeb w łeb ;)

Teraz robimy sobie dłuższą przerwę od maratonów. W przyszłym tygodniu planujemy Pierścień w związku z opiniami jakie krążyły po maratonie w Czerwonaku, dajemy sobie spokój do czasu jak to się zmieni.

Potem obiecane wakacje w Zakopcu dla rodzinki też musi być czas.

Później tydzień na przygotowanie do Kargowej.

  • DST 19.19km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:22
  • VAVG 14.04km/h
  • VMAX 44.57km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 157 ( 88%)
  • HRavg 143 ( 80%)
  • Kalorie 920kcal
  • Podjazdy 563m
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton - Złoty Stok

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 08.05.2012 | Komentarze 0

Poranna pobudka i już wiem że jest nieciekawie duszący kaszel do tego ogólne osłabienie i zniechęcenie. Próbuje się zebrać w sobie pomyślałem co mi tam najwyżej zjadę - spróbuje. Wystartowałem ale jakoś tak ciężko idzie nie mogę wejść w rytm jadę zbyt wolno a pot zalewa mi oczy a tu dopiero 4 km robi mi się duszno mam problem ze złapaniem oddechu jak tylko głębiej nabieram powietrze od razu kaszel. Kurcze co to za wyścig nagle słyszę obok co Ty robisz i zaliczam glebę niegroźną bo przy jakieś koszmarnej prędkości chyba 8-9km/h okazało się że wjechałem w gościa. Wtedy już decyduje, że nie ma sensu jechać po co się katować. Na rozjeździe skręcam na MINI i tym samym dostaje DNF'a - jestem zadowolony koniec męczarni.

Teraz czas dojść do siebie, myślę że tydzień wystarczy ;)

  • DST 53.55km
  • Teren 45.00km
  • Czas 02:58
  • VAVG 18.05km/h
  • VMAX 39.59km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 161 ( 90%)
  • HRavg 147 ( 82%)
  • Kalorie 2102kcal
  • Podjazdy 614m
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Boszkowo

Niedziela, 29 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 18

Wieczorkiem trza przyjąć makaron + BCAA, rano makaron + BCAA. Akumulatory naładowane ;). Po spakowaniu do Zbyszka. Potem już prosto do Boszkowa. Jak zajechaliśmy na miejsce już był lekki problem z zaparkowaniem. Potem po numerki + pakiet który muszę powiedzieć za tą cenę całkiem całkiem ... ;)
W końcu ruszamy Zbyszek jak i cała reszta spokojnie mnie wyprzedza a ja standardowo czuje przywodziciele :( efekt nie rozciągania i nie zrobienia solidnej rozgrzewki. Za cholerę nie mogę przyspieszyć ból jak nie wiem. Wiec jadę swoje na granicy bólu przez 10km praktycznie rozgrzewka problem w tym że jest bardzo trudno kogoś wyprzedzić bo startują wszyscy i MINI i MEGA to jest kurde nieporozumienie. Na zjazdach ludzie zamiast od czasu do czasu naciskać na klamki to oni robią odwrotnie klamki naciśnięte i od czasu do czasu puszczają. Krzyczę żeby jechał jeden z drugim ale moje słowa idą w kanał co gorsza zaczynają mi zajeżdżać drogę jak chce ich wyprzedzić. Więc wlokę się jak ostatnia dupa na w szarym ogonie i złość mnie bierze jak cholera jak tylko udaje mi się wyprzedzić to wyprzedzam. Nie wspomnę już o podjazdach które wszystkie są do podjechania i nie z młynka ;) niestety co niektórzy wolą uprawiać spacery na nachyleniu 10% na długości 50m żenada. Korki w cholerę. A Zbycha ani widu ani słychu wyjebał jak torpeda. Na pierwszym bufecie widzę znajomy strój tylko plecak nie ten &$%&$^$ FUCK. Okazuje się że to Marek a już miałem nadziej że Zbychu przy wodopoju. Przez jakiś czas jedziemy razem. Rozjazd MEGA/MINI jakaś młoda dziewczyna coś krzyczy do mnie chyba, że MEGA zamknięte. Nie no do kurwy nędzy jeszcze mi tego brakował krzyczę do niej i tutaj nastąpi pi pi ...
I jadę dalej po chwili gość który jechał za mną dojeżdża i mi mówi ona coś mówiła że MEGA zamknięte pi pi pi ... (już mnie kurwa raz zrobili w chuja w Hermanowie drugi raz się nie dam.
Jedziemy jakiś czas we trójkę ja Marek i znajomy gościu na MEGA ;). Po pewnym czasie chłopaki krzyczą że jest skręt w lewo skręcamy a tu dupa blada po przejechaniu około 50 może 100m okazuje się że źle skręciliśmy szpula na powrót okazało się że jechałem dobrze ktoś obrócił strzałkę. W tym czasie znajomy gościu ucieka a my jedziemy z Markiem razem trochę się tasujemy w końcu wydaje mi się że Marek jedzie trochę za wolno jak na moje możliwości ale wiadomo jedzie już 2 maraton pod rząd. Gość uciekł już dość daleko więc zaczynam gonić po pewnym czasie gubię Marka a gościa wyprzedzam. Od tej chwili już mnie nikt nie wyprzedził dojechałem do Mety wyprzedzając jeszcze pojedyncze osoby. Patrzę a tu Zbychu zadowolony. No tak włoił mi nieźle :(
Dopiero Jacek mi naświetla sytuację że Zbychu posłusznie wysłuchał komunikatu że ma zjechać na MINI i tak zrobił.
Tak więc generalnie prowadzę 2:1 ponieważ Ci co jechali MEGA nie zostali zdyskwalifikowani.
Czekamy do Tomboli Zbyszek ma szczęście i wylosował rękawiczki tylko lekko za małe nikomu z nas nie pasowały idealnie każdy stwierdził że ciasne.
Mariusz 6 miejsce + kask i koszyk na bidon. A ja uwaga III miejsce no kurde myślałem że spadnę z krzesła jak wymienili moje nazwisko ;) Oczywiście to był fuks jak nie wiem bo sklasyfikowanych na MEGA było tylko trzech z mojej kategorii ale zawsze pudło to pudło ;)

Generalnie muszę stwierdzić że organizacyjnie nie jest tak źle do końca:
1. Puszczenie wszystkich z razem jest totalnym nieporozumieniem.
2. Jazda wzdłuż plaży gdzie chodzą matki z dziećmi uważam za totalny brak odpowiedzialności.
To były by minusy reszta to same plusy ;):
Trasa super, małe wpisowe ;) Grochówa załapaliśmy się na 2 porcję ;)
Teraz Złoty Stok tutaj się wszystko rozstrzygnie ;) Albo będzie 2:2 albo będzie 3:1 Wielka niewiadoma ;)

Boszkowo © Maks


Pierwsze pudło ;) © Maks


  • DST 6.46km
  • Teren 6.00km
  • Czas 00:24
  • VAVG 16.15km/h
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozgrzewka Dolsk

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 22.04.2012 | Komentarze 0

Generalnie nastroje bojowe jest moc i te sprawy ;)
Kategoria Maraton


  • DST 70.11km
  • Teren 60.00km
  • Czas 03:12
  • VAVG 21.91km/h
  • VMAX 44.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 607m
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Dolsk GOGOL

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 22.04.2012 | Komentarze 11

Dojeżdżamy na miejsce a tu kita Zbychu wychodzi zająć kolejkę ja dojeżdżam na parking. Po chwili zjawiają się wszyscy znajomi i czekamy i czekamy ... Do cholery kiedy dostaniemy ten numerek ? Czekaliśmy chyba z godzinę a kolejka się nie ruszała przynajmniej tak mi się wydawało. Trasa dojazdu nieoznaczona, jechaliśmy na pamięć. Start przesunięty o 30min a właściwie o 45min. Na początku ruszamy 1km honorową pętelkę delikatnie ;) Co niektórzy od razu idą ostro co kończy się lekkim karambolem. Mnie udaje się ominąć widzę kontem oka Zbycha, zaczynam delikatnie przyspieszać aby być bliżej niego. Zaczyna się lekki podjazd coś dziwnie mi się prowadzi rower spoglądam na przód i wszystko jasne kapeć :(. Zaczynam zmieniać dętkę wszyscy już daleko odjechali przyjechał do mnie gościu na motocyklu z pytaniem czy nie pomóc ???.
Jestem w#@$%@$#y niemiłosiernie czas się dłuży jak cholera. W końcu się udaje. Z tego wszystkiego zapomniałem sprawdzić czy klocki nie ocierają o tarcze jak się okazało na mecie ocierały :(
Zaczynam pościg choć to jest walka z wiatrakami co ciekawe na 10km dostrzegam pierwszego marudera jakaś dziewczyna jedzie na zgonie ...
Nic jadę dalej na 25km łykam żel i dostrzegam kolejne osoby mijam je za chwilę jest rozjazd MEGA/MINI... Jadę dalej całkiem niezłym tempem i praktycznie cały czas na blacie. Średnia waha się w granicach 23km/h jest ok. Na 30km dochodzę ogon MINI. Przestałem liczyć ile osób minąłem. Praktycznie cały czas jadę sam nikt nie podejmuje współpracy co jakiś czas ktoś mi siada na kole nie trwa to jednak dłużej niż minutę. Po chwili zamajaczył mi strój teamowy jak się później okazało to żona Marcina która jechała na MINI. Pytam się Marcina który robi dzisiaj za fotografa. Jak daleko jest Zbychu dowiaduje się że daleko. Cholera przejebane jak długo mam go jeszcze gonić ?.
Po pewnym czasie jest kolejny rozjazd MEGA/MINI znów nikogo nie ma jadę sam pod wiatr 40y km ogarnia mnie powoli zmęczenie zaczynam tracić siły 45km kolejny żel ale bardzie bije się z myślami jaki sens się męczyć i gonić Zbycha średnia zaczyna spadać. Jadę dalej, szkoda czasu na te bezsensowne myślenie i tak musze dojechać dochodzę dwóch gości jedziemy przez pewien czas we trójkę po czym stwierdzam że jadą za wolno i odbijam jeden gość dołącza do mnie nie jadę szybko więc się trzyma drugi znika w oddali. Jedziemy równo gość jakby odżył zaczyna przyspieszać ja już resztką sił 55km kolejny żel jedziemy równo ale praktycznie ja już cały czas na kole. Ostatnie dziesięć km trochę asfaltu wychodzę na prowadzenie ciągnę pod wiatr dołączył kolejny gość jadę w czubie 35km/h i tracę siły ;) Przed metą bufet - bez sensu, ale ostatni gość się odłącza. Jedziemy we dwójkę gość wychodzi na prowadzenie i tutaj zaczyna się taktyka. Przypomina mi się Złoty Stok, gdzie nie wytrzymałem i za wcześnie wyszedłem na prowadzenie po kilku minutach był zgon. Tutaj tego nie zrobię ;) Jadę cały czas na kole i kontroluje sytuację co jakiś czas pokazując się raz lewej raz z prawej strony (F1) ;). Do mety został może z km a przed nami duża łacha piachu widzę, że gość jest niedoświadczony nie zmienił przełożenia 2 razy go rzuciło stracił dużo siły koniec jazdy mnie udało się w porę wyminąć i wjechać na twardszy grunt. Teraz wiedziałem że jest już po walce blat 30km/h nie było szansy aby mnie wyprzedził 300m do mety obracam się nie ma go. Wjeżdżam spokojnie na metę i dostaje w tytkę ze Zbychem jest 1:1.
A najlepsze z tego wszystkiego jest to że koła XT z oponami bezdętkowymi nie chciało mi się zakładać :(
No nic trzeba wrócić do codziennych treningów i przygotować się na kolejny maraton w Boszkowie tym razem założę koła XT.




Jest moc i wola walki podjazd na punkt widokowy podjechany ze środkowej bez problemu.


  • DST 74.36km
  • Teren 65.00km
  • Czas 03:55
  • VAVG 18.99km/h
  • VMAX 45.33km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 160 ( 89%)
  • HRavg 145 ( 81%)
  • Kalorie 2720kcal
  • Podjazdy 843m
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Murowana Goślina

Niedziela, 15 kwietnia 2012 · dodano: 15.04.2012 | Komentarze 12

Poranna pobudka (podziękowania dla Jacka i Zbyszka że załatwienie numerka i koksów ;)) Mogłem trochę dłużej pospać. Rano torebka makaronu zjedzona tak więc zapas Glikogenu powinien starczyć przynajmniej na 50% wyścigu. Dojeżdżamy do Murowanej bez problemu następnie składamy rowerki i wyskakujemy na rozgrzewkę. Po rozgrzewce ustawiamy się ze Zbyszkiem na starcie. Niestety startujemy z samego końca.
11:00 Start zaczynam na początku spokojnie po chwili Zbyszek wychodzi na prowadzenie. Ja nadal spokojnie w końcu czuje, że nogi są już dobrze rozgrzane przerzucam na blacik i ogień ;) Po chwili dochodzę Zbyszka coś dziwne tak szybko ?
Ale nie będę szarżował jadę spokojnie za nim i kontroluje sytuację. Co ciekawe Zbyszek wcale nie jedzie szybko cały czas mam go w zasięgu wzroku nie oddala się więcej niż 20-30m na wszystkich korkach go dochodzę. Potem jadę dość długo mu na kole. Po około 20km nagle zaczyna słabnąć widzę to po tym, że po woli wszyscy co jechali za nim zaczynają go wyprzedzać. W końcu ja też. Widzę, że ma kryzys i wyraźnie jest zmęczony, wyprzedzam go spokojnie. Po chwili łapie jakiś pociąg i zaczynam jechać swoje. Na 25km biorę pierwszy żel. Ładnie mi się jedzie z pewną grupką nagle gość z przodu zalicza dziwną glebę na podjeździe prawdopodobnie źle najeżdża na korzeń. Dziewczyna jadąca za nim nie ma gdzie uciekać i centralnie przejeżdża po gościu ;) Przez chwilę widzę jak to przeżywa ;). Dalej jedziemy razem potem ją wyprzedzam i tak zaczynam skakać od jednej grupki do drugiej. W końcu jadę dłuższy czas sam na jednym ze zjazdów na dziewiczej tracę kontrolę przy zbyt dużej prędkości i na piachu robię koszący lot nad kukułczym gniazdem pewnie wygląda to groźnie ale w porę się wypinam i ląduje miękko na piasku. kilka razy się turlając. Generalnie wszystko jest ok poza tym, że mam piasek praktycznie wszędzie muszę wyglądać nietypowo bo każdy fotograf robi mi fotę ;) W tym miejscu dochodzi mnie Dorota. Jadę za nią jakiś czas dookoła dziewiczej na pewnym podjeździe tracę ją z oczu.
Po chwili łykam kolejny żel, odnowiła mi się kontuzja z zeszłego roku mam problem z podchodzeniem boli mnie wewnętrzna część kolana czuje kłucie dość bolesne. Jadę dalej łapię kolejną grupkę czuje już zmęczenie mam wszędzie pełno piasku. Dołączam do grupki która nie jedzie ostro ale jest pod wiatr a nie chce jechać sam, trzymam koło jedziemy równo po chwili kolejny piasek tym razem pierwszy gość traci panowanie i go obraca drugi centralnie wali w pierwszego a ja jako że jadę trzeci walę w drugiego efektem jest uszkodzona manetka od amora. Na 68km łykam kolejny żel, do mety już niedaleko. Po chwili ostatnia prosta a ja nie mogę wrzucić na blat pech ... ale udaje mi się wyprzedzić jeszcze 2 osoby na środkowej tarczy robiąc niezła kadencję ;).

Na mecie szybko coś zjeść i umyć rower. Zbyszka spotykam na myjce przyjechał po mnie.
Cel osiągnięty jechało mi się średnio gdyby nie te upadki i gdyby moc była większa to różnica byłaby zdecydowanie większa a tak jest jak jest. No nic trzeba jeździć aby wyjeździć trochę więcej tych km.
Rower niestety niesprawny i czeka mnie rozebranie go na części pierwsze (Poza tym manetka od amora nie działa) :(.
Mam nadzieje że się wyrobię do poniedziałku z naprawą ;)

Kolejny maraton już za tydzień w Dolsku ;)

Spotkałem wielu znajomych:
Marcina z żoną , Marka, dwóch Jacków Jarka - który miał jechać MINI ;)
Przema, Macieja, Rysia, Grzegorza oraz Tomka, Rafała i Adama i może jeszcze kogoś pominąłem ?

Czasy:
Jacek - 03:16
Marcin - 03:34
Marek - 03:34
Ja - 03:54 - 20min straty do Marcina i Marka (przepaść, kiedy ja to nadrobię ???)
Zbyszek - 04:09

41/66 w kategorii
300/435 Open

Może w Dolsku będzie trochę lepiej ;)

W rywalizacji ze Zbyszkiem 1:0 dla mnie ;)

Murowana Goślina MTB © Maks


  • DST 65.50km
  • Teren 65.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 17.09km/h
  • VMAX 40.52km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 171 ( 96%)
  • HRavg 152 ( 85%)
  • Kalorie 2870kcal
  • Podjazdy 512m
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaczmarek - Wolsztyn

Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 03.10.2011 | Komentarze 16

Przyjazd jak zwykle jesteśmy przed czasem ale już zrobiła się mała kolejka. Po chwili dowiadujemy się, że kolejka dla zarejestrowanych przez net jest osobna i na MEGA też do kogoś innego. Szkoda że nikt nie wywiesił kartki :( Kolejny problem to nieoznaczony dojazd na miejsce. Jest bardzo dużo ludzi jak na lokalny maraton a tu start wąską ścieżką i do tego matki z dziećmi z wózkami :(. No ale nic startujemy, jest bardzo wąsko Zbychu od razy wyrywa do przodu mnie niestety blokują inne osoby i muszę uważać żeby kogoś nie przywalić. Zbycha dochodzę na mostku. Po zjeździe z mostka Zbychu zbyt szybko mi odchodzi. Kompletnie nie mam mocy nie mogę jechać szybciej niż 28km/h. Zaczyna się singiel który jest mocno dziurawy i żeby utrzymać prędkość muszę jechać na blacie a co za tym idzie siłowo. Cały czas tętno wysoko ale jedzie mi się ok poza tym, że nie mam mocy ;) Cisnę ile się da wyprzedzam sporo ludzi. Szczególnie na zjazdach dużo osób jedzie asekuracyjnie ja praktycznie nie używam hamulca. Po pierwszej pętli się zastanawiam czy jest sens jechać dalej, nie mam już siły jechać praktycznie zgon. Nagle słyszę za plecami brawo kolejny Pan jedzie na MEGA no i stwierdziłem że to będzie rzeźnia jadę. Zero zadowolenia z jazdy jedynie co mnie pociesza to fakt, że w przyszłym roku będzie co poprawiać ;)
Jadę praktycznie coraz wolniej coraz więcej osób mnie wyprzeda łykam na 40km żel nic nie daje mięśnie zakwaszone próbuje zmniejszyć obciążenie i zwiększyć kadencję ale się nie da bo jest sporo piasku i korzeni i od groma dołków które strasznie wytrącają z rytmu pedałowania. Cały czas trzeba patrzeć na trasę i wybierać odpowiedni tor jazdy bo inaczej idzie się zakopać w piasku. Jadę z jakimiś kalekami którzy mi się przewracają na podjazdach :( muszę uważać żeby się nie wywalić przez nich. Dojeżdżam na metę w stanie zgonu, przypominający ten z Międzygórza.
Trasa generalnie ok gdyby nie było tyle piasku. Różnorodność terenu super.
To był już ostatni maraton w tym roku. Siły jest aktualnie coraz mniej pozostaje teraz jazda dla przyjemności. Pojeżdżę tyle ile będzie można a potem okres roztrenowania około miesiąca i zacznę treningi tak od grudnia stycznia.

Błędy:
Niestety zaniedbałem jazdę siłową (albo mi ta siła uciekła) i nie potrafię jeździć na małej kadencji. Poległem na całej linii. Kompletnie nie daje sobie rady z kwasem mlekowym praktycznie po 10-20km mam zgon.
Zła taktyka jazda od razu ostro spowodowała, że za szybko się wypaliłem. Zdecydowanie lepiej mi się jeździ równym tempem.


Tutaj jeszcze pierwsza pętla ... ;)





Cały czas stoi znak zapytania czy zrobić pierścień i czy dam radę.

  • DST 67.59km
  • Teren 60.00km
  • Czas 03:39
  • VAVG 18.52km/h
  • VMAX 45.15km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 169 ( 94%)
  • HRavg 147 ( 82%)
  • Kalorie 2596kcal
  • Podjazdy 858m
  • Sprzęt Kellys Blade
  • Aktywność Jazda na rowerze

Osieczna

Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 26.09.2011 | Komentarze 8

Po przyjeździe na miejsce trochę za wcześnie przyjechaliśmy źle wyliczyłem trasę i zamiast 1,5h jechaliśmy 1h. Po numerki i rozgrzewka która mi powie jakie mam dzisiaj samopoczucie. Po rozgrzewce już wiem, że tydzień był zbyt intensywny jeśli chodzi o treningi. Czuje wyraźnie nogi ale wiem też, że to jest pierwsze 10km potem przepalę i będzie się jechało już ok. Ustawiamy się w sektorze. Mam 2 taktyki:
1. Jechać za Zbychem mieć go w zasięgu
2. Jeśli się pierwsza nie uda jechać swoje i zaatakować gdzieś w okolicach 35-40km.
W końcu ruszamy Zbychu wychodzi od razu do przodu na pierwszym zakręcie na asfalt jakiś gość mnie popycha i ledwo udaje mi się utrzymać w siodle. W tym czasie Zbychu mi ostro odskakuje. Nic zaczynam na asfalcie gonić 35-38 na budziku wykorzystuje pojedyncze lokomotywy nadrabiam dość sporo. W pewnym momencie wjeżdżamy na pole gdzie są 2 koleiny po samochodowych oponach jedziemy tak dłuższą chwilę udaje mi się wyprzedzić z 10 osób. Lekki zjazd duszę ostro nagle gość przede mną panikuje zaczynam zbliżać się do niego bardzo szybko. klamki w ruch niestety stoję na piasku. W tym czasie wyprzedza mnie kolejna duża grupa osób... Zbycha już praktycznie nie widzę. Udało mi się dojść tą grupę co mnie wzięła. Stwierdzam że jadę swoje. Tętno niskie a noga specjalnie nie podaje. Jadę swoje w pewnym momencie zamajaczyła mi Karolina Dopierała, jeszcze w zeszłym roku był problem żeby ją wyprzedzić zawsze mnie brała na zakrętach. Nic jadę swoje równym i miarowym tempem. Na zjazdach praktycznie nie używam klamek ale generalnie tempo jest sporo za wolne jak na moje możliwości. Na rozjeździe dochodzę Karolinę jadę sporo czasu na jej kole. Jedzie bardzo równo, naprawdę jest dobra. Tyle że na zjazdach jedzie za wolno. Gdzieś w okolicach 40km biorę żel i na jednym ze zjazdów ją wyprzedzam. Przez moment widzę jakieś wykrzykniki ale olewam to na lekkim uskoku koło dostaje się w głęboki piasek i niestety wylatuję z roweru. Jakiś gość robi mi fotki. Generalnie rower poszedł pode mną i w locie udało mi się wypiąć więc nie było upadku ale zysk nad Karoliną się zmniejszył do zera znów jedziemy razem. Tym razem ona na moim kole. Trochę się tasujemy i na 50km zaczynam atakować wyprzedzam ją i dalej jadę już samotnie sam. Dołącza do mnie grupa 2 osób ładnie cisną 25-28km/h. Niestety już wiem że nie dojdę Zbycha :( 60km Kolejny żel. Cały czas jadę za nimi na kole.
Na ostatnim XC gość ze szpiku pomylił trasę i zyskał tym samym ponad 2min. Do końca trzymam się grupki trzech osób jedziemy 28km/h trzymam się z tyłu widzę znak Osieczna. Jest ok już niedługo meta ostatnie 20m już widzę gościa stojącego i machającego że tutaj mamy jechać. Staje na pedały zaczynam wyprzedzać cisnę ile wlezie myślę że 40km/h jest na pewno na budziku jadę ostro wyprzedzam i nagle..... Prawa noga skurcz zostało kilka metrów do mety :( A ja nie mogę jechać cholera jasne szybko zmieniam obciążenie i jakoś się do kulałem do mety ale sporo osób mnie wyprzedza :(. Po raz pierwszy mnie tak siekło.
Teraz przyszedł czas na odpoczynek rozjazd zrobię we wtorek i w czwartek ostatni mocniejszy trening a w sobotę sprawdzę samopoczucie i w niedziele maraton u Kaczmarka. To będzie już ostatni maraton w tym roku.
Generalnie jest poprawa czasu o 10min niewiele ale zrobiłem kilka błędów między innymi treningowych no i za wolno jechałem przez cały czas. Średnia też nieco wyższa był spory zapas siły na dalszą jazdę co oznacza jedno że źle rozłożyłem siły. Myślę że w przyszłym roku się poprawię ;)
Maraton u Kaczmarka to całkowita nowość. Cel dobrze wypocząć ;)